Nie, nie będę pisał kolejnej części "Dziadów". Poezja do mnie jakoś nie przemawia, niestety... Może za głupi jestem, albo za gruboskórny? A i Wieszczu mnie omija szerokim łukiem. Poza tym to ma być blog kulinarny, a nie poetycki. Kulinarny z małymi dodatkami, w końcu smoczyca od dawna twierdzi, ze jestem chwalipiętą. Ale dość o mnie, wracamy do żarcia. Ta potrawa to po prostu improwizacja, niekoniecznie Wielka. W sobotę miałem popołudniówkę i ok. południa doszedłem do wniosku, że przed pracą trzeba zjeść małe conieco. Po szybkim przeglądzie zamrażarki wyciągnąłem filet z kurczęcia. Potraktuję go przyprawą do gyrosa, pomyślałem. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. To jest: rozmroziłem, umyłem, podzieliłem na jednorazowe jednostki konsumpcyjne. Rozgrzałem na patelni olej i wrzuciłem na niego mięcho. Pomyślałem, że warto by dodać choć trochę cebulki. Szybko obrałem średnią cebulkę i pokroiłem w kosteczkę, nawet nie popłakałem się, tak szybko to zrobiłem. Dorzuciłem kurczakowi do towarzystwa. Jak sięgałem cebulkę to trafiłem na cukinię którą kupiłem kilka dni wcześniej i zapomniałem o niej. Szkoda jej, pomyślałem, jak jej szybko nie skonsumuję to zaraz będzie nadawała się tylko do kompostownika. No to ją obrałem, przekroiłem na cztery części, wypestkowałem i pokroiłem w kostkę. Wrzuciłem na patelnie i całość potraktowałem przyprawą do gyrosa. Ponieważ kurczaczek zdążył się już zarumienić dolałem troszkę wody i przykryłem pokrywką, Całość dusiłem ok. 10 minut, mieszając od czasu do czasu. Ot i cała improwizacja. przydał by się jeszcze sos tzatziki i może ryż, ale na takie luksusy już nie miałem czasu.
Wyszło coś takiego: