W zasadzie to jest zapiekanka z porem, ale to on determinuje smak więc nich będzie, że z pora. Zawsze mam problem: czy to jest por, czy pora... Chyba jednak por... Bo pora to na Telesfora. Starsi wiedzą o czym mówię, a młodsi niech zapytają wujka Google. Na pewno nie napiszę że jest to zapiekanka z porów, bo jeszcze ktoś pomyśli, że zużyłem stare gacie... No dobra wracamy do kuchni. Troszkę roboty z tą zapiekanką jest, bo każdy składnik wymaga obróbki, ale od czasu do czasu można się poświęcić. Ilości i stosunek poszczególnych składników należy dobrać w zależności od własnych preferencji i wielkości naczynia żaroodpornego. No i od apetytu. Własnego i domowników...
Składniki:
- makaron świderki
- 2-3 pory (jasne części)
- kiełbasa
- starty żółty ser
- cebula
- sól, pieprz
- olej do smażenia
- masło lub smalec do posmarowania naczynia
Zaczynamy od końca, a mianowicie od wysmarowania naczynia. Nie lubię tego robić, więc będzie już z głowy. Jak umyjemy łapkę (albo damy psu do wylizania 😉) wstawiamy dwa gary wody. Jak się zagotują lekko solimy. Do jednego wrzucamy makaron i gotujemy go zgodnie z tym do mówi opakowanie. Ma być lekko niedogotowany czyli al dente. Odcedzamy.
Tak mi się przypomniało:
Mąż wraca do domu a żona mówi: kochanie, obiadu jeszcze nie ma. Chciałam zrobić spaghetti, byłam w pięciu sklepach i nigdzie nie było makaronu al dente...
Wracamy do garów. Pora obieramy, myjemy, kroimy w półtalarki i wrzucamy do wrzątku na 3 minuty, odcedzamy. Rozgrzewamy olej na patelni. Kiełbasę kroimy również w półtalarki, a cebulę w kostkę (oczywiście obraną). Jedno i drugie wrzucamy na patelnię i podsmażamy. Teraz wszystkie składniki wrzucamy do miski. Pieprzymy, solimy. Z solą ostrożnie bo kiełbasa przeważnie jest dość słona, ser też. Mieszamy, dodajemy żółty ser, trochę zostawiamy do posypania. Mieszamy ponownie i przekładamy do naczynia żaroodpornego. Wyrównujemy w miarę możliwości i posypujemy resztą żółtego sera. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni (góra-dół bez termoobiegu). Zapiekamy jakieś 20 minut. I to by było na tyle.
Smacznego!!!
P.S.: na drugim zdjęciu w tle widać parówkę w cieście francuskim, już tylko jedna ocalała... Przepis jest gdzieś na blogu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz